Zapewne natchniona nową częścią Musierowicz cicho sobie łkam ze wzruszenia. Opis wątku miłosnego (taaaaaaaak, wieeem) jednej z moich ulubionych bohaterek chwyta za serce. Przerywam czytanie na mini-spazmy uniesienia, bo dociera do mnie, jak wielkie szczęście mam, że B. jest mój i że mnie kocha. I że jest takim cholernie porządnym facetem (i takim seksownym). I tylko niektóre z tych łez to te nieszczęśliwe, niepewne, przesycone lękiem, że ta bańka może kiedyś pęknąć, a ja zostanę bez niego. Nie mogę o tym myśleć, po co mi napady paniki.
Wiem jednak, że nawet, jeśli to się zepsuje, to na liście życiowych marzeń/celów będę mogła odhaczyć przeżycie wielkiej, niepowtarzalnej miłości. Jestem żywym dowodem na to, że takie uczucie faktycznie istnieje.
OK. Dobra. Jestem nieco zażenowana tymi wynurzeniami i to jeszcze w tak patetycznej formie. Do Coelho chyba mi jednak sporo brakuje, dzięki bogu, ale jeśli zacznę się staczać w tę stronę, proszę o kubeł kostek lodu na kark.
PS. Uwielbiam tę stronę http://synonimy.ux.pl/index.php
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz