Wczoraj B. zrobił mi awanturę, bo zrezygnowałam z wyjścia do kina. W środę byliśmy na 'Obławie', a w czwartek Kabaty umówiły się na Bonda na 22:30. Na początku, mimo okazanej niechęci zgodziłam się ('bardzo nie chcę, ale widzę, że Tobie zależy, więc zrobię to dla Ciebie'), ale następnego dnia uznałam, że nie, że nie będę płacić 4 dych za bilet, że godzina jest za późna, i że po prostu nie mam ochoty. Poinformowałam go o zmianie zdania, a on najpierw klasycznie zarzucił mnie falą argumentów mających mnie przekonać, a gdy nie skutkowało - pożegnał się, bo nie mógł akurat rozmawiać (owszem, mógł). Następnie, po pewnym czasie zadzwonił i przez 10 minut informował mnie, jak bardzo go zraniłam, jak zawiodłam jego zaufanie, jak przykro mu jest itp. A gdy w końcu podniosłam głos, bo nie mogłam już tego słuchać - pożegnał się i rozłączył.
Nie mam sił na taką egzaltację.
Jestem w szoku, szczerze mówiąc. Z czego ten człowiek zrobił problem?
oh come on, nie mów o mnie tak bezosobowo "ten człowiek" :)
OdpowiedzUsuńNastępnym razem będzie z wielkiej litery.
OdpowiedzUsuńKot Lama